![]() |
Rys. Gosia Walasek |
Tegoroczną Ostarę spędziłam w Sulistrowiczkach - miejscu wyjątkowym ze względu na bliskość Ślęży, ważnego ośrodka kultu dla rozmaitych, w różnych okresach zamieszkujących te tereny, plemion. Byłam w tych okolicach już po raz drugi i ich wyjątkowość mogę uczciwie potwierdzić własnymi, subiektywnymi odczuciami. Ślęża i zalesione, bagniste obszary leżące w jej pobliżu do dziś stanowią idealne miejsce do świętowania, powiew bogatej historii wciąż unosi się w tamtejszym powietrzu, a bliskość sacrum da się tam odczuć szczególnie silnie. I nic w tym dziwnego, skoro miejsce to nieustannie było i nadal jest uświęcane przez kolejnych odprawiających tam swoje obrzędy ludzi.
Foto: Alex Green |
Zakwaterowani
byliśmy w przemiłym ośrodku, gdzie pozostawiono nam pełną
swobodę i idealną prywatność. Piękna okolica sprzyjała
spacerom, a bliskość natury cieszyła, pozwalała odetchnąć
świeżym powietrzem i naprawdę odpocząć od zgiełku codzienności.
Pogoda - jak na wiosenne święto przystało - dopisała, wieczorami
było wprawdzie chłodno, ale za dnia bardzo słonecznie. Wszystko to
sprawiło, że uroczystą atmosferę można było poczuć już w -
poprzedzającym same obrzędy - dniu przyjazdu.
Od
dłuższego czasu większość świąt spędzałam z własną rodziną
lub wraz z mniejszymi, bardziej kameralnymi grupami współwyznawców.
Tym razem zdecydowałam się jednak znów wybrać na duże święto,
na które zjechało się wielu ludzi z różnych rejonów kraju. Choć
równie mocno cenię świętowanie w gronie najbliższych, czy też w
mniejszych grupach, Ostara w licznym i mocno zróżnicowanym
towarzystwie była dla mnie ciekawą i przyjemną odmianą. Jako że
z natury jestem osobą towarzyską i otwartą, lubiącą poznawać
nowych ludzi, od samego początku odnalazłam się w blisko
sześćdziesięcioosobowym gronie znajomych, a także zupełnie
nowych osób, których nie miałam okazji jeszcze spotkać. Wzajemna
otwartość, życzliwość i serdeczność wszystkich uczestników
sprawiła, że czułam się w tak dużym gronie bardzo dobrze,
swobodnie i... jak właściwy człowiek na właściwym miejscu.
Foto: Alex Green |
Wśród
obecnych były osoby z całej Polski, m.in. z pobliskiego Wrocławia
oraz innych niedalekich okolic, Krakowa, Śląska, Poznania, Łodzi,
Warszawy, a także "spod samiuśkich Tater" i znad naszego
pięknego morza (w osobach mojej i Gosi), a nawet z jeszcze dalszych
stron (tak, chyba po raz pierwszy nie my mieliśmy najdalej!) jak
Olsztyn. Liczebnie zdecydowanie przeważali wśród nas asatryjczycy
(tudzież osoby związane z religijnością germańską), ale nie
tylko - spotkanie było otwarte dla każdego, kto miał chęć w nim
uczestniczyć (W końcu jaki sens zamykać się w szczelnie
truasatryjskim gronie, wyłącznie ze względu na fakt wyznawania
takiej czy innej religii, w takiej czy innej jej formie? Z czasem i w
miarę obserwacji otoczenia oraz pogłębiania swojej wiedzy na różne
tematy dochodzę do wniosku, że byłoby to w zasadzie zjawisko mało
naturalne - ale ten temat rozwinę przy innej okazji, najlepiej w
osobnym tekście.) W praktyce nikomu obecność innych osób, poza
asatryjczykami, nie wadziła, a uczestnicy bez problemu znajdowali
pole porozumienia. Zresztą... nie było szczególnej potrzeby go
szukać, gdyż wszystko odbywało się w bardzo naturalnej,
niewymuszonej atmosferze wzajemnego szacunku i zwyczajnej ludzkiej
życzliwości. I dobrze! Niezależnie od złośliwego gadania i
tworzenia się rozmaitych mitów, mnie cieszy, że wciąż jest tak
wielu ludzi, dla których otwartość na innych i zwykła serdeczność
to rzeczy naturalne i normalne, a nie oznaka słabości i słynna
"tęczowa pluszowość".
W
czasie całego spędzonego w Sulistrowiczkach weekendu nie zabrakło
czasu ani na wspólną zabawę, śmiech i żarty, ani na poważniejsze
rozmowy w gronie bliższych znajomych, ani na interesujące dyskusje
z nowo poznanymi osobami, ani też na bardzo osobiste, intymne i cenne
przeżycia duchowe. Ja przynajmniej doświadczyłam wszystkich tych
elementów - według mnie niezbędnych podczas większego,
społecznego święta. Z relacji, którymi zgodzili się ze mną
podzielić inni uczestnicy wynika, że najwidoczniej nie tylko ja.
Ich doświadczenia były bowiem, jak się okazuje, podobne.
Foto: Alex Green |
Mimo
chłodnej pogody atmosfera była bardzo ciepła. Cieszę się, że
znów mogłam znaleźć się w gronie bliskich, którzy na co dzień
są daleko. Wspólne śpiewy przy ognisku oraz zawody w rzucaniu
siekierą pozostaną niezapomniane
- mówi Ingermania z Wrocławia.
To
była moja pierwsza Ostara, która od samego początku stała pod
wielkim znakiem zapytania. Udało nam się uczestniczyć niestety
tylko jeden dzień. Najbardziej w pamięci zapadnie mi klimat całego
spotkania. Nie spodziewałam się aż tak licznego grona bardzo
serdecznych osób gotowych pomóc nawet w najmniejszej potrzebie
- relacjonuje Mary Yngvild Roth ze Stoszowic (okolice Ząbkowic
Śląskich).
Przede
wszystkim atmosfera. Cudowna, fantastyczna atmosfera, ludzie pogodni,
różni ale jakoś uzupełniający się wzajemnie. Przyjazność, nie
potrafię inaczej powiedzieć, właśnie
przyjazność innych mnie urzekła. Do tego Duchy pogodowo nam
sprzyjały, więc bębny w promieniach słońca i śpiew z samej
duszy pobudził. Dla mnie to była magia chwili, relaks, czas bycia
sobą w pełni. Czas, w którym jakoś wciąż tkwię, jakbym nie mogła
się do końca zbudzić z tamtych chwil, i nie chcę
- na pytanie, co najmilej wspomina z tegorocznej Ostary, odpowiada
Szepcząca z Gór Sowich.
Tegoroczna
Ostara na długo zapadnie mi w pamięci ze względu na świetną
atmosferę, niepowtarzalny blot oraz liczne rozmowy z fantastycznymi
ludźmi. Po raz kolejny święto organizowane przez Pogan
Wrocławskich dowodzi temu, że ludzie z całej Polski mogą zebrać
się w jednym miejscu i stworzyć świetny klimat. Jestem
asatryjczykiem i dużą wagę przywiązuje do społeczności, dlatego
tak bardzo podoba mi się to, że nie tylko wielu asatryjczyków, ale
także pogan z innych ścieżek potrafi razem współpracować,
rozmawiać i biesiadować. A wszystko to przy wzajemnym dla siebie
szacunku i zrozumieniu – opowiada o swoich wrażeniach Marcin z
Katowic.
Dla
Agaty z Olsztyna bardzo ważne okazało się miejsce, w którym
odbyło się święto: Jestem
wdzięczna Organizatorom za urządzenie tegorocznej Ostary właśnie
w tym miejscu, które jest mi bardzo bliskie, bo Ślęża to moje
miejsce mocy, z którym jestem nierozerwalnie związana. Wszystko, co
dzieje się w jej okolicy, ma dla mnie szczególne znaczenie, więc
nie jestem w stanie opisać, co było dla mnie najważniejsze czy
najbardziej zapadło mi w pamięć.
Sobota
- dzień obrzędów - dla wszystkich uczestników święta była
czasem bardzo pracowitym. Już od rana trwały przygotowania do
blotu. Wcześniej jednak miało miejsce jeszcze jedno ważne
wydarzenie - kolejne spotkanie w sprawie rejestracji asatryjskiego
związku wyznaniowego. Usiedliśmy wspólnie na łonie natury - w
miejscu, w którym poprzedniego dnia razem biesiadowaliśmy przy
ogniu - aby raz jeszcze przedyskutować wszelkie kwestie sporne czy
kontrowersyjne dotyczące organizacji przyszłego związku. Choć
zgromadziło się nas naprawdę wielu, rozmowy przebiegły
zaskakująco sprawnie i efektywnie. Udało nam się ustalić sporo
spraw dotąd problematycznych i wpadliśmy na praktyczne, sensowne
rozwiązania. Dobrze jest widzieć, że tak liczna i zróżnicowana
grupa ludzi (wcale niekoniecznie znających się nawzajem i nie
zawsze przyjaźniących się w życiu prywatnym) potrafi ze sobą
rozmawiać, dochodzić do porozumienia, a przede wszystkim angażuje
się we wspólną inicjatywę, chcąc dać coś z siebie, czując za
nią współodpowiedzialność.
Foto: Alex Green |
Foto: Alex Green |
Ten
element okazał się bardzo ważny nie tylko dla mnie.
Tegoroczną
Ostarę (zresztą, jak każdą) wspominam cudownie. Warto jednak
zaznaczyć, że świętem nie jest tylko moment kulminacyjny, którym
jest rytuał, ale też przygotowania do niego i wspólne oczekiwanie.
Te kilka dni spędzone w tak wspaniałym gronie minęły po prostu za
szybko. Największe wrażenie zrobił na mnie oczywiście sam rytuał:
pochód z Marzanną na czele, ciepło bijące od płonącej Pani
Zimy, widok tak wielu osób w kręgu, zarówno znanych jak i zupełnie
nowych. Ostara przegoniła Zimę oraz sprowadziła Wiosnę, także do
naszych serc
- opowiada Bartek z Krakowa.
W
międzyczasie oderwałam się na chwilę od wspólnej pracy, by wziąć
udział w warsztatach tkania krajek. Jako osoba zajmująca się
rękodziełem i bardzo lubiąca zdobywać wszelkie nowe umiejętności,
chętnie spróbowałam i tego. Takiego typu dodatkowe, fakultatywne
atrakcje uważam za bardzo fajne urozmaicenie czasu dla chętnych
osób i cieszę się, że mogłam z tej możliwości skorzystać.
Foto: Alex Green |
Nie
tylko ja miło wspominam i ten punkt programu.
Poza
samym rytuałem - oczywiście warsztat krajek bardzo mnie ujął. Do
tego stopnia, że po powrocie do domu nałogowo zaczęłam tworzyć
krajki. Lubię uczyć się nowych rzeczy (szczególnie z zakresu
rękodzieła)
- odpowiedziała Alex z Łodzi, zapytana, co najmocniej zapadło jej
w pamięć.
Agata
dodaje: Bardzo miłym akcentem był też warsztat krajek. Czuję,
że kiedy już wyćwiczę się w sztuce ich tworzenia, umiejętność
ta okaże się kiedyś bardzo ważna.
Foto: Alex Green |
Sam
blot wspominam bardzo pozytywnie. Okazał się jednocześnie
dopracowany, z ładną oprawą wizualno-muzyczną, jak i w gruncie
rzeczy bardzo prosty, nieskomplikowany, nieprzekombinowany - udało
się według mnie uzyskać balans pomiędzy rytualizmem a prostotą
przekazu. Dla mnie było to mocne, osobiste przeżycie duchowe, ale
zarazem panowała radosna (bo przecież wiosenna!) atmosfera. Za
najważniejsze i najcenniejsze uważam natomiast to, że
przygotowanie tego obrzędu kosztowało wielu ludzi ogromną ilość
pracy i zaangażowania. Przekonałam się też, że nie warto
wierzyć plotkom, a lepiej zawsze wszystko sprawdzić samemu, gdyż
pomimo krążących mitów, ja nie odkryłam w tych obrzędach
niczego, co kłóciłoby się czy było niezgodne z typowo germańską
religijnością.
Wielu
uczestników, także tych, dla których było to pierwsze święto w
większej grupie, zapytanych przeze mnie, co z minionego święta
wspominają najlepiej, wymieniło nie “imprezowanie”, ale właśnie
blot - co według mnie świadczy o jak najbardziej poważnym
podejściu tych ludzi do praktyk religijnych.
W
tegorocznej Ostarze najbardziej podobał mi się sam rytuał, jego
przygotowanie i atmosfera oraz toasty, jakie były podczas niego
wznoszone - radosne, pełne nadziei i szczerze, nieraz bardzo
spontaniczne
- odpowiedziała Wiewióra z Kęt.
Foto: Alex Green |
Fajna
atmosfera, świetni ludzie. Szczególnie zapadł mi w pamięć
obrzęd, który był wyjątkowy. Wcześniej bywałam na obrzędach
stricte historycznych, a ten pokazał, że można świętować w
nowatorski i równie ciekawy sposób. Zdecydowanie obrzęd miał swój
urok i na długo go zapamiętam. Poza tym bardzo podobała mi się
integracja zarówno podczas przygotowań jak i wieczorem przy ognisku
- opowiada Marta z Oświęcimia.
Sam
obrzęd był dla mnie najbardziej ciekawy ze względu na to, iż
uczestniczyłam w nim pierwszy raz. Byłam zaskoczona ilością
ludzi, którzy się na niego udali, gdyż myślałam że
jest nas po prostu mniej. Niesamowita atmosfera temu
towarzyszyła, ponieważ już krocząc ze wszystkimi przez rzekę
czuło się, że to jedność i że jest się we właściwym miejscu
– mówi Anita z Konina.
Prawdę
mówiąc to moje pierwsze święta z Asatru. Do tej pory tylko
jeździłam na imprezy warsztatowe - Dni Wiedzy Pogańskiej. Dlatego
cały blot był dla mnie nowością jeśli chodzi o Ostarę.
Zdecydowanie powiększający się krąg ludzi na każdym zjeździe
robi wrażenie. Podobało mi się też i to, że w blocie mogli wziąć
udział szamani i inne opcje wyznaniowe. Ogólnie jestem za łączeniem
się ludzi, a nie podziałami - wspomina
Alex z Łodzi.
Na
pewno jedną z najważniejszych dla mnie spraw był wspólny blot -
pierwszy, w jakim miałam możliwość uczestniczyć. Obrzęd był
świetnie przygotowany i przeprowadzony, a jego owoce zaczynam coraz
mocniej odczuwać w swoim życiu – wyznaje Agata.
Aspekt
szamański obecny na obrzędach spotkał się z moim szczególnym
zaskoczeniem, mimo świadomości występowania szamanizmu
nordyckiego, i jednocześnie pozytywnym odbiorem – zwraca uwagę
Gabriel z Poznania.
Foto: Alex Green |
Potem
był już czas na kolejną, ciągnącą się do późnej nocy,
biesiadę przy ognisku - pieczenie kiełbasek, próbowanie domowych
specjałów przywiezionych przez niektóre osoby specjalnie na tę
okazję, rozmowy z ludźmi, muzykę, śpiew. I wbrew niektórym, tak
chętnie wygłaszanym w internecie opiniom osób, których na święcie
nie było, ja tej formy "zabawy" nie uważam za zwykłą,
nic nie wnoszącą imprezę. To przecież właśnie bardzo pierwotna
i bardzo skuteczna forma integrowania się ludzi, budowania więzi
społecznych. A jak wiadomo, dla asatryjczyków to, co społeczne,
jest jednocześnie w pewnym sensie i sakralne.
Gdy
pociągnęłam za język innych uczestników, okazało się, że nie
tylko ja tak uważam.
Foto: Alex Green |
Wydarzenie
było wyjątkowe. Mimo że wielu spotkało się wtedy pierwszy raz,
udało się stworzyć "Naprawdę Pogańską" atmosferę i
klimat. Nie chodzi mi tylko o imprezowanie, ale też głębokie
duchowe przeżycie. Po Ostarze czuję się mocniej związany z
bogami, duchami i ludźmi -
twierdzi Wojtek z Bukowiny.
Podobały
mi się wieczory przy ognisku. Może nie uczestniczyłam w każdym i
nie od początku do końca, ale te parę godzin, jakie spędziłam
wśród uczestników wystarczyło, bym miała z tego święta same
pozytywne wspomnienia. Podładowałam baterie, pooddychałam świeżym
powietrzem, poznałam nowych ludzi i doświadczyłam wiele
serdeczności z ich strony, przez co jestem pewna, że na kolejnych
świętach również będę chciała się pojawiać, a czy będzie mi
to dane, zobaczymy
- mówi Wiewióra.
Równie
ważne były jednak oba wspólne ogniska, wspólne granie, śpiew,
rozmowy, przebywanie z ludźmi - zarówno z dawno niewidzianymi
znajomymi, jak i nowo poznanymi. Nie ze wszystkimi miałam okazję
się integrować, nie wszystkich też miałam okazję poznać (co mam
nadzieję, iż kiedyś odrobię). To przez to, że czasu było jak na
lekarstwo - uważam, że wspólne świętowanie powinno trwać co
najmniej tydzień! Nowoczesny, pędzący na łeb na szyję świat
wymusza na nas jednak skracanie tego czasu. Mimo wszystko wierzę, że
kiedyś to się zmieni – dodaje Agata.
Nie
spodziewałem się spotkać tylu tak otwartych ludzi, wzajemnego
poszanowania i ogólnie całkiem dobrej atmosfery. Najbardziej
zapadły mi w pamięć śpiewanie nad ogniskiem, i siedzenie przy nim
do białego rana. Nie spodziewałem się niczego konkretnego, nie
mniej jednak byłem zdecydowanie pozytywnie zaskoczony –
przyznaje Gabriel.
W
samym święcie zaskoczyła mnie ogromna otwartość innych ludzi,
dystans i humor jaki towarzyszył, mimo że jednak w małym
stopniu miał on miejsce. Przyznaję, że
drugiego dnia wspólne
biesiadowanie miało inny charakter i zdecydowanie większą
swobodę, gdyż zdążyliśmy się już
nieco poznać. Warto było jechać, by w tym uczestniczyć oraz
poznać nowych ludzi – dzieli
się swoimi odczuciami Anita.
Pojechałem
tam, żeby poznać ludzi i się nie zawiodłem. Pozytywna atmosfera,
nieszablonowi uczestnicy i wspaniały klimat o zapachu miodu i
ogniska
- podsumowuje Kamil z Warszawy.
Foto: Alex Green |
Dla
mnie tegoroczna Ostara ma wyjątkowe znaczenie przede wszystkim
dlatego, że przekonała mnie, że jednak warto raz na jakiś czas
spotkać się w dużym, otwartym gronie, by wspólnie świętować -
nawet jeśli jest daleko, trzeba wcześniej wygospodarować wolny
weekend i większą sumę pieniędzy i uodpornić się na złośliwe
gderanie malkontentów (którzy przecież zawsze jakiś powód sobie
muszą znaleźć, jak nie ten, to inny) - i że taka forma
świętowania w praktyce jest jak najbardziej odpowiednia dla mnie.
Teraz, gdy emocje opadły, a pozostało trzeźwe, zrewidowane już
spojrzenie, nie mam wątpliwości, że byłam właściwym człowiekiem
na właściwym miejscu.
Thordis
Jestem szczęśliwa, że byłam tam z Wami, podpisuję się pod tekstem :)
OdpowiedzUsuń