16 kwietnia 2015

Asatru a inteligencja emocjonalna - WTF?

Patrząc na tytuł, chciałoby się zapytać, co ma piernik do wiatraka. Asatryjczycy to przecież ci, którzy uwielbiają mówić wiele o honorze, odwadze, sile... Ale inteligencja emocjonalna? To takie "nietrue"! Otóż zupełnie się z takim sposobem myślenia nie zgadzam. Uważam, że to mit, którego uparte propagowanie potrafi czasem wystawiać ludzi na śmieszność wcale nie mniej niż słynne "magiczne pamiętniczki". Naszła mnie w tym temacie pewna całkowicie prywatna refleksja, którą uznałam jednak za wartą podzielenia się z każdym, kto będzie miał ochotę poczytać.

Źródło: www.e-globus.pl





Dla mnie - mówiąc kolokwialnie - ogarnianie inteligencji emocjonalnej jest bardziej "asatryjskie" niż jej nieogarnianie. Dlaczego? Bo naszym naturalnym środowiskiem bytowania jest przebywanie wśród ludzi. Takich zwyczajnych, którzy mają i wady i zalety, i mocne i słabe strony. Proste. Dlatego moim zdaniem umiejętność budowania zdrowych relacji międzyludzkich, dochodzenia do porozumienia, współpracy, budowania kompromisów, a także najzwyklejsza ludzka życzliwość dla innych i próba zrozumienia drugiego człowieka, dania mu szansy, by pokazał kim jest i jaki jest - to wszystko istotne, a tak często pomijane w dyskusjach o etyce asatryjskiej, cechy. To one decydują o naszym przystosowaniu społecznym! Jasne, indywidualizm też jest ważny, a hipokryzja to coś godnego pożałowania, ale zdrowa jednostka żyjąca w społeczeństwie powinna umieć zachować zdrowy balans między własną indywidualnością a społecznym przystosowaniem. Aspołeczność i socjopatia to nie są cechy zdrowe - nie oszukujmy się. Nasz poziom wiedzy na temat ludzkiej psychiki jest już na tym poziomie, na którym wiemy o tym doskonale. I nie, nie piętnuję osób mniej towarzyskich, wolących domowe pielesze i grono najbliższych. Absolutnie! Ale nie popadajmy w skrajność i nie twórzmy mitów przesadnej aspołeczności jako cechy ze wszech miar pozytywnej i zdrowszej niż postawa "przystosowana".  Nie widzę też powodu, by uważać ludzi towarzyskich, uprzejmych, empatycznych (jeżeli przy tym są również asertywni), czy zwyczajnie sympatycznych za słabych. Może to wcale nie są oznaki słabości? Może właśnie siłą takich ludzi jest to, że nie muszą być "niemili", niewrażliwi i nieempatyczny, żeby zasługiwać na szacunek, żeby radzić sobie z własnym życiem, z własną emocjonalnością, z własnymi relacjami międzyludzkimi nie tracąc swojej autonomii?

Często spotykam się z argumentami "twardej dupy". I owszem - niewątpliwie uważam, że należy ją mieć, słabością pogardzać, a cenić i szanować siłę charakteru. Ale tutaj tkwi - w moim mniemaniu - jeden istotny szkopuł. Według mnie naprawdę twarda jest dupa tego, któremu nie przeszkadza w utrzymaniu jej twardości nawet miękkie serce. Dla mnie naprawdę silny i twardy człowiek to ten, który - mimo że nie raz i nie dwa był już w ten zad kopany, że się przejechał na innych ludziach, że go niejednokrotnie wykiwano, oszukano czy zawiedziono - potrafi nie stracić życzliwości dla świata, pogody ducha, otwartości na kolejnych ludzi (którzy przecież wcale nie muszą się okazać takimi samymi bucami czy skurczybykami jak ci, którzy nas zawiedli i może warto dać im szansę?), nie stać się złośliwym, nieprzyjemnym, ponurymi tetrykiem. Mimo wszystko. Bo... właśnie jest wystarczająco silny i twardy, by sobie poradzić z własnymi życiowymi zawodami, z błędami, porażkami i urażoną dumą. I aby być silnym, wcale nie potrzebuje być ani złośliwy, ani wulgarny, ani aspołeczny, ani wredny, ani nieprzyjemny. Bo ani empatia, ani kultura osobista, ani życzliwość dla ludzi, ani pogoda ducha, ani emocjonalność, ani zrozumienie, czy nawet pewna doza łagodności, nie ujmuje mu siły.

Lubimy być postrzegani jako silni i twardzi. Ale często w tym celu zakładamy maski, kreujemy się na "prostackich macho" i "złośliwych tetryków" czy "wulgarnych twardzieli". Dlaczego? Czy bez tej otoczki i bez kreacji wizerunku czujemy się słabi?

Nie twierdzę, że i ja nie przechodziłam przez tę fazę - byłabym hipokrytą. Oczywiście, że sama przeszłam przez "apoteozę macho"! Ale z niej w pewnym momencie wyrosłam, dojrzałam. I doszłam do wniosku, że nie potrzebuję żadnej maski, żadnego wykreowanego wizerunku. Wolę dążyć do bycia człowiekiem silnym i twardym, ale w pełni autentycznym.

1 komentarz

  1. Bardzo dobrze, że poruszyłaś ten temat. Sama osobiście uważam, że epatowanie "siłą" i koncentrowanie się na własnym tyłku to objawy słabości właśnie. Wyobraźmy sobie żyjącą w trudnych warunkach społeczność, której członkowie mają się nawzajem w tyle i nie potrafią rozwiązywać konfliktów inaczej niż na własną korzyść - katastrofa :P Natomiast w kwestii słabości dodałabym, że jeśli pogardzać - to słabością właśnie,a nie człowiekiem, który się uczy i bezustannie zmienia. Człowiekowi zawsze warto dać szansę.

    OdpowiedzUsuń