17 października 2013

Ofiara problematyczna, cz. II: O tym, co wypada, a co nie przystoi



Na temat charakteru ofiar teoretyzować można długo. Ale, jak wiadomo, teoria i praktyka nie zawsze idealnie się zazębiają. W każdej kwestii i we wszystkich sferach życia. Przejdę więc teraz do przykładów czysto praktycznych – prostych i obrazowych. Od razu zaznaczę także, że nie są to absolutnie żadne „prawdy objawione”, ale moja subiektywna perspektywa.

W kwestii doboru ofiar kieruję się zwykle nie tylko względami historycznymi. Są one dla mnie raczej inspiracją, niż czymś, czego należy się sztywno trzymać. Lubię ofiary niestandardowe (oczywiście – nie zawsze i nie jest to żadną regułą), uważam, że własna inwencja jest tak samo ważna, jak wiedza zdobyta podczas czytania mądrych książek. Lubię, gdy moje ofiary są w jakiś sposób osobiste, takie „od serca”, tak samo jak wolę dawać ludziom prezenty "z duszą", dobrze dobrane i przemyślane, coś znaczące, a nie oklepane i standardowe.

Podchodzę do ofiar tak samo jak do wymiany prezentów i obdarowywania w relacjach międzyludzkich – przecież jedne i drugie mają wzmacniać więzi. Uważam bowiem, że relacje ludzko-boskie określają zasady podobne do relacji międzyludzkich. Lubię więc szukać między nimi analogii, budować swoje relacje z bogami, odwołując się do tych, które staram się budować z ludźmi. Najłatwiej jest mi więc przedstawiać swoje stanowisko za pomocą prostych, obrazowych przykładów „z życia rodzinnego”.



Syndrom stryjecznej babki, czyli prezenty „na odczepnego”

Z pewnością większość z nas ma lub miał jakąś ciotkę czy inną stryjeczną babkę, która na każde urodziny uporczywie daje mu skarpetki albo słownik. Czy cieszymy się z takich „bezosobowych” prezentów? Czy potrafimy docenić podarek od osoby, która wcale nas nie zna, nie dba o sprawienie nam przyjemności i nigdy nie spróbowała nawet wniknąć w to, co chcielibyśmy otrzymać? Z pewnością nie. Nie lubimy „prezentów uniwersalnych”. Drażnią nas osoby, które kupują hurtem sto identycznych długopisów i rozdają je wszystkim, którym wypada „coś dać”. Wolimy dostawać prezenty, które zostały przygotowane specjalnie dla nas, prawda?

Dlaczego więc mielibyśmy robić dokładnie to samo?  Dawanie czegokolwiek, byle dać, to zdecydowanie kiepski pomysł.

Wujek Staszek amator koniaków, czyli zawsze to samo

Wujek Staszek lubi dobre koniaki. Wszyscy o tym doskonale wiedzą, więc na każdą kolejną okazję obdarowują wuja kolejnymi butelkami ulubionego trunku. To niezawodny, sprawdzony sposób na sprawienie staruszkowi przyjemności, więc i ja zwykle tak robię. Wujek jest zadowolony, bo dobrego koniaku nigdy za mało. Ale... ale... Czasem przychodzi mi na myśl, że może ten koniak powoli staje się nudny, wujek ma go pod dostatkiem, a w dodatku staruszek zawsze wie, co dostanie. A gdyby tak spróbować tym razem inaczej? A gdyby dać wujkowi coś, czego się nie spodziewa? Może też by mu było miło? Czemu miałby cieszyć się wyłącznie z koniaku? Może doceni twórczą inwencję i będzie szczęśliwy, że ktoś pomyślał o nim mniej stereotypowo? Od czasu do czasu staram się więc odbiegać od „schematu koniaku” i znaleźć coś innego, nietypowego, co wujkowi Staszkowi też mogłoby się spodobać.

Czy odbieganie od schematu – oczywiście, w sposób umiejętny, tak, by prezent nadal był „trafiony” – kogokolwiek obraża? Czy operowanie wyłącznie standardami w pewnym momencie nie przeradza się przypadkiem w „oklepanie”, dawanie bezmyślne, kompletnie bez zrozumienia komu, po co i dlaczego? Czy nie prowadzi przypadkiem do postawy „byle dać”. Nooo, chyba że ten nasz wujek Staszek wyraźnie sobie życzy dostawać wyłącznie koniaki ;)

Ciocia Basia i upominek-pomyłka, czyli prezenty bezużyteczne

Ciocia Basia nie znosi polityki, interesuje się za to robótkami ręcznymi. Wiedząc o tym, nie dam jej na urodziny albumu z biografiami znanych polityków, tylko raczej nowy przybornik z narzędziami do szycia albo zestaw motków dobrej jakościowo włóczki w ładnych, wesołych barwach.

Po co dajemy innym prezenty? Żeby dać, czy żeby cieszyły obdarowaną osobę i do czegoś jej się przydały? Czy dając prezent podbudowujemy własne ego, czy też chcemy kogoś w ten sposób wyróżnić, pokazać, „że nam zależy”?

Prezent bezużyteczny, to żaden prezent. Lepiej go wcale nie dawać.
„144. Lepiej nie modlić się, niż ofiarowywać za wiele,
Zawsze za ofiarę czeka człowiek zapłaty,
Lepiej nie przekazać, niż zabić za wiele”.

Młoda, zgrabna kobieta nie ucieszy się z (nawet najdroższych i najbardziej markowych) męskich bokserek. Bo co miałaby z nimi zrobić? A album z biografiami polityków, który kosztował niemało, będzie się kurzył na półce cioci Basi, aż zeżrą go mole.

Kuzyn Piotr i prezent spontaniczny, czyli jak dobrze znam swoim krewnych

Prywatnie bardzo się przyjaźnię z kuzynem Piotrem, lubię z nim rozmawiać i często go odwiedzam. Uważam go za mądrego człowieka, więc często proszę go o radę, gdy mam problem. Jestem akurat zaproszony do Piotra na imieniny i myślę nad prezentem dla niego. Przypominam sobie nagle, że ostatnio razem oglądaliśmy dobry film. I... Piotr zwrócił uwagę na pewien przedmiot, który posiadał bohater filmu. Kuzynowi bardzo się ta rzecz spodobała. Mam! Robię lub kupuję dla Piotra podobny przedmiot.

Nasze relacje z bogami, tak samo jak z otaczającymi nas ludźmi, nie są bezosobowe. To nie cześć oddawana „niesprecyzowanym wyższym bytom” z pozycji uniżonego sługi albo natrętnego petenta. To realne, personalne więzi o konkretnym charakterze. Blotujemy po to, by te więzi podtrzymywać i wzmacniać, by zaprosić naszych bogów na wspólną biesiadę. I chcemy, by traktowali nas jak partnerów do rozmowy i świętowania, a nie z politowaniem niczym uciążliwego interesanta w urzędzie.

Nobliwy dziadek i wujek-przyjaciel, czyli nie z każdym tak samo

W każdej rodzinie więzi między jej członkami są różne. Jedne bliższe i bardziej osobiste, otwarte, inne mocniej zdystansowane. Mamy krewnych, z którymi łączy nas głęboka przyjaźń, innych widujemy raz na kilka lat podczas większych uroczystości. Więzi te opierają się między innymi na szacunku, ale on też przybiera różne formy. W inny sposób szanujemy nobliwego, surowego dziadka-głowę rodu, który jak coś powie, to wszyscy milkną, słuchają i kładą uszy po sobie, a w inny wujka będącego jednocześnie najlepszym przyjacielem, do którego zawsze można się zwrócić po pomoc i obdarzać najwyższym zaufaniem i z którym regularnie raz w tygodniu radośnie pijemy wódkę. Mądrość życiowa dziadka jest dla nas inspiracją, ale buziaka na dobranoc na pewno od niego nie uświadczymy, dziadek przecież pamięta jeszcze czasy, gdy ojca całowało się w dłoń, a do rodzicielki zwracało per „pani matko”. Naturalnym więc jest, że najbardziej osobisty i twórczy prezent wujka-przyjaciela ucieszy, a u dziadka… nie przejdzie. Dziadek będzie wymagał raczej wyrazu szacunku, niż przyjaźni.

Szwagier, siostrzeniec i żelki, czyli nie blotujemy kolegów z przedszkola

Tym razem przykład nie mój, tylko pożyczony, który do mnie samego doskonale trafia.

Kiedy przyjdzie do mnie pięcioletni siostrzeniec i podaruje paczkę żelków „Harribo” – ucieszę się. Dzieciak chciał mi zrobić przyjemność tak, jak sam ją rozumie w swoim dziecięcym umyśle. Jednak gdy te same żelki przyniesie mi zaproszony na urodziny szwagier… zapytam go wprost „jaja sobie ze mnie robisz?”. Ze szwagrem nie objadam się żelkami, tylko wypijam flaszkę!

Pewne spontaniczne zachowania przystoją dzieciom, ale u czterdziestolatka w dobrze skrojonym garniturze zakrawają na śmieszność. Od każdego dorosłego człowieka wymaga się powagi i przestrzegania odpowiednich norm zachowań, a nie „radosnego spontana”.

Z prezentem weselnym do cioci na kawę, czyli podarunek stosowny do okazji

Do cioci na kawę nie idzie się z tak samo kosztownym i eleganckim prezentem, jak na wesele. Swoich gości też bardziej wystawnie podejmuje się, organizując ślub córki, a zdecydowanie skromniej, gdy wpadają tylko na pogaduchy.

Przynajmniej ja nie blotuję wyłącznie w wielkie święta. Te staram się obchodzić na miarę własnych możliwości hojnie i wystawnie. Ale dla mnie istnieją także zwykłe spotkania, które są siłą rzeczy skromniejsze – oczywiście nie na odwal się, ale jednak mają zupełnie inny, bardziej prywatny charakter. Żaden, nawet najbardziej szacowny gość, nie wymaga, by tak samo wystawnie podejmowano go na zwyczajnej kawie i ciachu, co podczas ważnej świątecznej uroczystości. Każde przyjmowanie gości i każde obdarowywanie powinno być wyjątkowe, ale nie wszystkie muszą być tak samo wystawne i ekskluzywne – bo nie wszystkie mają tak samo oficjalną i uroczystą rangę.

Podsumowując. Nie potrzeba wielkiej filozofii, aby wiedzieć, co „jest na miejscu”, a co nie. Trochę zdrowej logiki w zupełności wystarczy. Moje ofiary to moje (lub nasze, jeżeli blotuję w grupie, a ofiara jest darem od całej blotującej społeczności) prezenty, osobiste dary dla moich krewnych, dla osób, które szanuję i traktuję poważnie. I to wystarcza mi do określenia samemu sobie, co wypada, a co nie przystoi.


Brak komentarzy

Prześlij komentarz