Debiutując na blogu odejdę trochę od nowej świeckiej
tradycji zapoczątkowanej przez moich przedmówców (przedpiśców?) i zamiast
poradnikowo, konkretnie napiszę bardziej
ogólnie, a miejscami nawet refleksyjnie. Od dłuższego już bowiem czasu nurtuje
mnie pewien problem i dyskutując na forach pogańskich czy asatryjskich oraz
czytając komentarze politeistów germańskich na tematycznych profilach FB chyba
wreszcie udało mi się go zidentyfikować i nazwać. Doszedłem do wniosku, że większość
działań, wypowiedzi i komentarzy, które w mgnieniu oka wyprowadzają mnie z
równowagi ma w gruncie rzeczy to samo źródło – to wielka krzywda, którą uczynił
nam asatryjczykom chrześcijański bóg i jego wyznawcy. Krzywda, którą bardzo
trudno będzie naprawić.
Wbrew oczekiwaniom nie będę jednak narzekał na „bezpowrotne
zniszczenie religii i kultury naszych przodków”, „przymusową chrystianizację
ogniem i mieczem”, „zapomnianą obyczajowość”, „wycięte święte dęby” i inne tego
typu rzeczy, które w postaci tych samych haseł zawsze pojawiają się przy
wspominaniu historycznych zaszłości między tymi religiami. Chodzi mi o krzywdę
całkiem współczesną, która cały czas się dzieje i zabiera coraz więcej i więcej
ofiar – zarażenie nas syndromem ofiary.
Czemu jest nas tak mało? Przez chrześcijan! Czemu nie mamy
zarejestrowanego związku wyznaniowego? Bo w Polsce są katolicy! Czemu nikt się
z nami nie liczy i nie mamy nic do powiedzenia w przestrzeni publicznej? Bo
wszędzie wiszą krzyże! Wszyscy słyszeliśmy wymówki i usprawiedliwienia mnożone
w nieskończoność. Mentalność ofiary, zaszczepiona przez religię, w której to
„ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi” wsiąkła w nas na tyle głęboko,
że zaczynamy myśleć jak oni i tak się zachowywać. Zamiast pokazywać z jak najlepszej
strony, jak pełna zalet jest nasza religia, jak żyjemy i kim jesteśmy,
afiszujemy się jedynie ze swoim „byciem na anty”. Zamiast poganami jesteśmy
antychrześcijanami, antymonoteistami, antyklerykałami. Zamiast być sobą,
jesteśmy w wiecznej opozycji, zamiast aktywnie działać i brać sprawy w swoje
ręce, gnuśniejemy w poczuciu moralnej wyższości.
I zgodnie z tym, że „jak cię widzą, tak cię piszą” bez
głębokiej zmiany w sposobie myślenia o sobie nigdy nie wyjdziemy z szuflady z
metką „młodzi gniewni sataniści, fani głośnej muzyki i książek o Harrym
Potterze”. Tak naprawdę sami tam weszliśmy i pomogliśmy zamknąć nad sobą
pokrywkę. Skoro chcemy być religią współczesną, czemu ciągle narzekamy, że
kiedyś było lepiej, a potem przyszli księża i wszystko popsuli? Skoro
oczekujemy szacunku dla naszych wierzeń, czemu nie zaczniemy od dawania go
innym, a w szczególności katolikom, którzy nas otaczają? Czy na pewno najlepszą
drogą do wywalczenia sobie akceptacji jest darcie Biblii i runiczne bazgroły na
kościołach?
Sanktuarium MB w Koszalinie; fot. PAP, Marcin Bielecki |
Wiem, że to Nergal podarł i mam nadzieję, że to nie
asatryjczycy zniszczyli elewację budynku sanktuarium w Koszalinie, ale chodzi
mi o skojarzenia, jakie budzimy jako społeczność. W dużej mierze nie jest to
wprost przez nas zawinione, ale bez pracy i wysiłku z naszej strony nigdy z
tego dołka nie ruszymy. Starajmy się więc odróżniać od innych religii w
pozytywnym sensie, nie przez negację. Sami myślmy o sobie pozytywnie – raczej „co
możemy zrobić żeby zmienić stereotyp, który nam nie odpowiada?”, a nie „czyja
to wina, że tak się kojarzymy?”. Pokażmy, że jesteśmy zwyczajnymi ludźmi,
sąsiadami, urzędnikami, kolegami z pracy, że mijamy się codziennie na ulicy.
Wiedzieliście może zdjęcia do akcji, które walczyły ze
stereotypem motocyklisty – niebezpiecznego debila albo wytatuowanego – bandyty?
O taki właśnie pozytywny przekaz mi chodzi: „Jesteśmy wśród was, czy tego
chcecie czy nie. Możecie nas nie dostrzegać, ale to my uczymy wasze dzieci,
leczymy was i rozliczamy wasze podatki. Choć wyglądamy/zachowujemy się inaczej,
to w gruncie rzeczy jesteśmy tacy sami”. Zacznijmy budować swój obraz w podobny
sposób, przestańmy w każdym aspekcie porównywać się do innych religii i
ustawiać się do nich w opozycji. Przestańmy po prostu oglądać się na innych,
szukać w ich działaniach łatwych wymówek i zacznijmy wreszcie żyć własnym
życiem jako społeczność. Bądźmy „Ása trú”, a nie ofiarami Pana Boga!
Brak komentarzy
Prześlij komentarz