Halo,
halo - tu mówi Londyn... a w zasadzie to pisze Dachs z Londynu.
Bawiąc kilka tygodni w tym ciekawym miejscu, postanowiłem odwiedzić British Museum, gdzie obecnie wystawiana jest ekspozycja poświęcona Wikingom: Vikings – life and legend, czyli Wikingowie – życie i legenda. Ekspozycja będzie dostępna tylko do 22 czerwca, więc to już ostatni tydzień...
Źródło: http://www.britishmuseum.org/about_us/news_and_press/press_releases/2014/vikings.aspx |
Muzeum na swej stronie informuje, że wystawa ta jest pierwszą o tej tematyce od trzydziestu lat... Przedtem widocznie ich to nie interesowało, albo wystawiali tylko to, co sami ukradli. Dodatkowo jest też ostrzeżenie, że z uwagi na niezwykłą popularność, bilety należy bookować przez internet albo telefonicznie. Tutaj ciekawostka: muzeum liczy sobie ekstra za taką przyjemność, czyli idzie w odwrotną stronę niż reszta świata, która każe sobie płacić za niekorzystanie z internetu... W British Museum bardziej opłaca się kupić od pana w kasie niż poklikać.
Generalnie,
wstęp do tego wspaniałego obiektu wszelakiej kultury i sztuki jest bezpłatny (i
to się nazywa osiągnięcie cywilizacyjne, a nie zaporowa cena biletu na Wawel!).
Jednakże niektóre ekspozycje są biletowane, w tym ta o Wikingach. Cena to 16,5
funta szterlinga, co mnie chwilowo spostponowało – w końcu mieszkam w Krakowie,
my nie wyrzucamy kasy na kulturę. Na szczęście Bogowie dali mi znak w postaci
wydania mi z rozpędu przez mojego pracodawcę karty uprawniającej do biletu za
pół ceny. Czegoś tak wyraźnego się nie lekceważy.
Postanowiłem
jednak zagrać strategicznie, udając się do British Museum w niedzielny poranek,
licząc na pustki i znudzonych dozorców. Zapewne tylko dzięki tak fenomenalnemu
zagraniu musiałem odstać swoje w zaledwie dwustumetrowej kolejce do wejścia...
Głód kultury jest jednak wielki.
Foto: Dachs |
Kupiwszy
bilet – już bez kolejki, widać wszyscy wolą zapłacić tego funciaka za taki
bajer jak zamówienie przez internet – dotarłem do celu. Po drodze były dwie
kontrole torebek i plecaków, ale tu ich zagiąłem, nie biorąc ze sobą nic, co
wzbudziło osłupienie personelu. Wszedłem do pełnej ludzi, nastrojowo
zaciemnionej sali, no i się zaczęło.
Fantastycznie
oświetlone gabloty, z głośników sagi w oryginale... to znaczy zakładam, że
sagi, równie dobrze mogła to być islandzka prognoza pogody dla rybaków. Tłum
ludzi, wrzeszczące, znudzone takimi pierdołami kilkuletnie dzieci... (tutaj
ciekawa obserwacja socjologiczna, tłum prawie jednolicie bladolicy, co w
Londynie zakrawa na ewenement... nawet japońskich turystów nie było). No
i eksponaty – absolutnie fantastyczne. British Museum hołduje zasadzie pieczołowitego
odrestaurowywania eksponatów, tzn. jak wystawiają srebrne ozdoby, to w takiej
formie, w jakiej były używane w epoce, a nie w stanie, w jakim je wygrzebano z
ziemi (czy z czegoś tam). Pełno wspaniałych brosz, szpilek, grzebieni. Także
dziecięce zabawki, przeważnie w formie miniaturowych modeli łodzi. Co ciekawe,
przedstawiono także przedmioty należące do, że tak powiem, ofiar Wikingów –
łupy z wypraw albo towary będące przedmiotem handlu. Właśnie tak, bo autorzy
ekspozycji wyraźnie podkreślają fakt, że mieszkańcy dawnej Skandynawii to nie
tylko łupieżcy, ale także sprawni kupcy i rzemieślnicy. Kolekcja przedmiotów
piękna i niezwykła, w tym bardzo ciekawe eksponaty łączące cechy skandynawskie
ze słowiańskimi, celtyckimi czy anglosaksońskimi. Spora ilość eksponatów z
Polski – z Janowa Pomorskiego (tak, tak - Truso) i Lednicy – oraz z Rosji.
Niestety, robienie zdjęć zabronione, więc trzeba podejrzeć na stronie muzeum.
Z
ciekawostek, bardzo ładne miniaturowe wagi do odmierzania zapłaty (wg masy
kruszcu), z fantastycznie wykonanymi odważnikami oraz, uwaga, pierwszorzędnie
zachowane kajdany dla niewolników (jakkolwiek z opisem, że niewolników
traktowano bardzo dobrze, więc może to jednak nie dla niewolnika...).
To
wszystko wystawione zostało w kompleksie zaciemnionych sal, a kiedy już jest
się zahipnotyzowanym tym widokiem i nastrojem, nagle człowiek skręca za róg...
i staje oszołomiony, bowiem jego oczom ukazuje się olbrzymia jasna hala, z
olbrzymią wikińską łodzią, a właściwie okrętem, po środku. To właśnie jest
gwóźdź programu – największy odnaleziony do tej pory okręt Wikingów. 37 metrów
długości, 40 par wioseł. Zachowało się ok. 20% konstrukcji drewnianej,
zarysy statku zrobiono z prętów. Wokół umieszczono różne ciekawe elementy, jak
wiosło sterowe czy fragment konstrukcji burty. Na ekranach pokazana jest
rekonstrukcja okrętu, porównanie z innymi statkami, a nawet wyliczenie, ile
materiału zużyto do budowy oraz ile roboczogodzin temu poświęcono. Okręt
wykopano w Danii, w Roskilde. Wygląda niesamowicie, na szczęście nie wbudowano
oryginalnych części w jakąś rekonstrukcję, a tylko umieszczono w odpowiednich
miejscach na zarysie jednostki.
Wokół
tego największego eksponatu rozmieszczono gabloty z bronią, jakkolwiek trzeba
przyznać, że złote i srebrne ozdoby z lśniącego metalu robią lepsze wrażenie
niż mocno skorodowane żelazo... Jedyną rzeczą, która mi się nie spodobała, było
to, że całkowicie pominięto duchową i intelektualną spuściznę Wikingów – nie ma
śladu informacji o literaturze, o religii... szkoda mówić, jest jeden Młotek w
gablocie na uboczu, z lakonicznym opisem, że to symbol Thora. Dla równowagi, o
chrześcijaństwie niewiele więcej... Wyczuwam w tym political correctness. Za to co chwila wzmianki o tym,
jak to rabowano kościoły i klasztory i jak sprytnie używano religijnych
utensyliów do innych rzeczy... Signum
temporis.
Po
opuszczeniu tej hali wszyscy zwiedzający zmuszeni są do przejścia przez
sklep z pamiątkami. Oczywiście komercja pod wszelką postacią, ale można
zaopatrzyć się w młotek na szyję, róg (bardzo estetyczny i bardzo drogi) i
metalowy kubek. Do tego kolekcja książek – jest Edda poetycka i Havamal
(jako osobna publikacja w języku angielskim), tudzież bardzo zabawna
„instrukcja obsługi wikińskiego wojownika”, która opisuje, co współczesny
człowiek musi zrobić, aby zostać „prawdziwym Wikingiem”. Po opuszczeniu
sklepiku żegnamy się ze światem Północy... przynajmniej na jakiś czas.
Dachs
Bardzo ciekawa relacja, czytałam z uśmiechem. "(...)eksponaty łączące cechy skandynawskie ze słowiańskimi, celtyckimi czy anglosaksońskimi." - czyżby jednak wikka miała starsze korzenie niż nam się wydaje :).
OdpowiedzUsuńSą jeszcze kopie arabskich monet, wytwarzane w Skandynawii. Są niezwykłe, bo skopiowano tylko główne motywy, nierozpoznając arabskiego alfabetu. Brali od innych to, co im się podobało - po prostu.
OdpowiedzUsuń